Ostatki kojarzą nam się głównie z tłustym czwartkiem i pałaszowaniem pączków, a niewielu z nas ma pojęcie, że są jeszcze takie miejsca, w których tradycyjnie obchodzi się karnawałowe zapusty! Czy wiedzieliście, że w Krzanowicach niedaleko Raciborza zamiast Walentynek świętują Pogrzebanie Basa? W końcu co kraj to obyczaj, a tradycja rzecz święta! Ale od początku…
Mięsopuśnicy z Sopotni Małej, 60.XX w. zbiory prywatne
Karnawał, zwany dawniej na śląskiej wsi mięsopustem, ciągnął się od 6 stycznia do środy popielcowej. Okres ten zaczynał się zabawą noworoczną, a kończył tzw. ostatkami, czyli trzema ostatnimi dniami lub jedynie wtorkiem przed Popielcem, rozpoczynającym wielki post. Okres karnawału był dla górnośląskich chłopów czasem, w którym odrywali się od trapiących ich trosk, zmartwień i biedy, urozmaicając sobie w ten sposób szary i monotonny okres zimy. Na przekór trudnym warunkom bytowym, okres karnawału był czasem radości, zabaw, częstszych odwiedzin, a nawet kojarzenia małżeństw i urządzania hucznych weselisk!
Najczęstszą i najpopularniejszą formą rozrywki w karnawale była zabawa taneczna. Odbywała się ona w sobotnie wieczory, najczęściej w karczmie, gdzie można było się posilić, ale też i uraczyć mocniejszych trunków. Jeżeli na wsi nie było karczmy, wynajmowano izbę u jednego z gospodarzy; nie gardzono też stodołą. A ludność zamieszkująca podmiejskie wsie, udawała się często na zabawę do najbliższego miasta.
Karnawałowe zabawy były świętem dla całej wsi, oczekiwano ich niecierpliwie. Nie dziwi więc fakt, że zabawy te pozostały w żywej pamięci ludności i są do dziś są wspominane. Dawniej imprezy różniły się od współczesnych, głównie tym, że angażowały wszystkich mieszkańców, przygotowujących wspólnie zabawy.
W okresie mięsopustu najważniejszym dniem, zwieńczającym całość karnawału był ostatni czwartek przed wielkim postem, nazywany tłustym czwartkiem. Wówczas zarówno na wsiach, jak i w miastach, przygotowywano obfitsze posiłki i na tę okazję smażono lub kupowano zgodnie z ogólnopolską tradycją kreple (pączki). W Brennej na Śląsku Cieszyńskim do wybuchu II wojny światowej tradycyjną potrawą karnawałową była gotowana głowa wieprzowa – ulubiony specjał gazdów, popijany wódką i spożywany w męskim gronie. Dawniej też, w niektórych wsiach można było napotkać grupy przebierańców odwiedzających domy i rozweselające napotkanych ludzi. Jednak ze wszystkich tych zwyczajów tłustoczwartkowych, współcześnie praktykuje się już praktycznie tylko spożywanie pączków.
Ostatkami zwano na Śląsku ostatnie dni karnawału, jednak współcześnie nazywany tak bywa jedynie wtorek przed Środą Popielcową, w który to zabawy osiągały swój szczyt. Niegdyś organizowano je w każdej wsi i każdym mieście; przygotowywano obfite wieczerze w rodzinnym gronie lub ze znajomymi.
Zwyczajem ostatkowym, powszechnym niemal w całej Polsce był zwyczaj przebierania się i organizowania pochodów maszkar. Postacie korowodu, ukształtowane były wg wierzeń ludowych i tradycji, a także i wyobrażeń biblijnych. Maszkary, pojawiały się głównie w okresie Świąt Bożego Narodzenia do Trzech Króli. Byli to tzw. kolędnicy, o których pisaliśmy w poprzednim artykule. Grupy przebierańców pojawiały się ponownie w ostatni dzień karnawału, kiedy to świętowanie i zabawy przyjmowały najokazalszą formę i nabierały szczególnego znaczenia.
W najdawniejszych źródłach dotyczących obrzędów na Górnym Śląsku, jest mowa o dwóch czołowych postaciach – niedźwiedziu i koniu. J. Lompa opisuje ten zwyczaj następująco: „W ostatki obwodzą na Górnym Śląsku mężczyznę owiniętego w grochówkę (grochowiny), który symbolizuje niedźwiedzia. Prowadzący trzyma go na powrozie i w ten sposób obaj, często w asyście grajków i na oczach mieszkańców czynią obchód po całej wsi. W wielu miejscowościach zamiast niedźwiedzia chodzi wypchany koń. Przymocowuje się go do mężczyzny, że sprawia to wrażenie, iż człowiek ów jeździ na nim. Opadające w dół prześcieradła zakrywają mu nogi. Jeźdźcy temu towarzyszą m.in. mężczyźni przebrani za dziewczęta.”
Wodzenie niedźwiedzia – bo tak nazywa się ów zwyczaj, znalazł także i inny równie ciekawy opis u M. Przywary: „Zawsze znajdzie się we wsi jakiś obdartus, który za jaki kieliszek się dal oblec za niedźwiedzia, uwiązać powrósłami słomianymi i prowadzić na grubym łańcuchu, robiąc podrygi i mrucząc. Tego z muzyką oprowadza się po wsi. Każdy gospodarz, aby się niedźwiedzia pozbyć, zawczasu im dawa czy to jaj czy kawał sperki albo kiełbasy, inaczej sobie sami wezmą. Wszystko znoszą, aż się nazbiera niemało. To się gotuje na obiad w karczmie, ile potrzeba, reszta zostaje sprzedana, a pieniądze otrzyma, bo gdzie jedzą, tam też chcą pić.”
Współcześnie dość trudno jest ustalić zasięg występowania tego zwyczaju na terenie Śląska. W dawnych czasach, niedźwiedź był tu ważną postacią kultową, o czym mogą świadczyć wykopaliska archeologiczne. Tradycja wodzenia niedźwiedzia była już znana w okresie średniowiecza. Z pewnością zwyczaj ten najbardziej popularny był na Opolszczyźnie, a także we wsiach podgliwickich, lublinieckich i rybnickich. W Wielowsi w powiecie gliwickim jest ciągle żywy, podobnie jak w wielu miejscowościach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie wodzenie niedźwiedzia zwane jest Misiami. W różnych miejscowościach tj., Moczydło, Mirów, Rzędkowice, Sygnotka, Niegowa, Łutowiec, Postaszowice w ostatki napotkamy wesoły korowód przebierańców.
Na Jurze, w okolicach Rzędkowic, we wtorek przed Popielcem, natrafić można na wesołą grupkę Misiów (Cyganki, Miś, Żyd, Dziad, Baba), która w raz z kapelą odwiedza okoliczne domy. Podobne grupy uraczymy we wsiach gminy Niegowa: Łutowcu, Postaszowicach i Moczydle, gdzie ostatkowy obchód z niedźwiedziami nazwany jest Misiami, a w Miedarach, Wojsce i Połomii (powiat tarnogórski) – Łażyniem z Berym. Tu po skończonym obchodzie, na wieczornej zabawie tanecznej, odbywa się sąd nad niedźwiedziem, obwinianym o wszelkie zło. Jednak w grupach z gminy Niegowa zwyczaj sądu nie jest znany. Grupom z powiatu tarnogórskiego towarzyszy kilkuosobowa kapela, a tym z Niegowej tylko jeden muzyk z akordeonem. Ciekawostką jest muzyczny instrument smyczkowy o nazwie teufelsgeige, którego używa się podczas Łażenia z Berym w Wojsce. Trzeba wiedzieć, że instrument ten znany jest na Kaszubach!
Misie, Postaszowice 2014, fot. R. Garstka
W samej Niegowej, w niedzielę i poniedziałek przed Środą Popielcową, zobaczymy przebierańców zwanych Misiami, którzy opanowują całą miejscowość! W niedzielę mieszkańców odwiedzają Misie młodsze, a w poniedziałek starsze. Misie składają życzenia, posypują obejście sieczką, psocą, zatrzymują ruch uliczny i uganiają się za dziewczętami smarując je „miksturą” na bazie sadzy, która ma ponoć zapewnić urodę. Pod wieczór spotykają się z mieszkańcami na zabawie tanecznej, gdzie dodatkowo pojawiają się rozśpiewani „Cyganie”.
Misie, Niegowa 2014, fot. R. Garstka
Misie, Niegowa 2014, fot. R. Garstka
Natomiast w Sygontce, korowód przebierańców zwie się Misinkami i biorą w nim udział nie dorośli, a dzieci, które wybiegają na plac przed domem i krążą w kręgu recytując tradycyjne przyśpiewki. Jeśli nie zostają przyjęte, wysypują nieco sieczki przed drzwi wejściowe lub na schody. Jest to informacja dla wszystkich, że ci gospodarze są niegościnni i skąpi. Trzeba tu podkreślić, że sieczka wysypywana w innym miejscowościach pełni odwrotną funkcję – ma przynieść powodzenie i dostatek.
Misie, Mirów 2014, fot. R. Garstka
Misie, Mirów 2014, fot. R. Garstka
Misie, Łutowiec 2014, fot. R. Garstka
Tanzber w Sambrowicach, fot. R. Garstka
Tradycje wodzenia niedźwiedzia w Raciborskiem są z goła inne. Niedźwiedzie chodziły często we trójkę lub w czwórkę, bez towarzysza. Postacie te miały ubrane na lewą stronę kożuchy, na głowach zaś czapki futrzane tzw. baranioki. Znana była też tradycyjna forma wodzenia niedźwiedzia.
W Sambrowicach zwana Tanzberem, odbywa się w dalszym ciągu w ostatnią sobotę karnawału. Zobaczymy tu dwa niedźwiedzie: dużego zwanego Misiem i mniejszego Tanzbera. W postacie misiów wcielają się młodzieńcy przebrani w futro ze specjalnie przygotowanej kręconej słomy owsianej, która waży – uwaga! – ok. 40 kg! Obchód korowodu trwa kilka godzin, a głównym momentem jest rytualny „mord” Misia, obwinianego o zło, jakie wydarzyło się w miejscowości. Jest to także symbol kończącego się karnawału. Przy życiu pozostawia się jedynie Tanzbera. Widowisko kończy się przeniesieniem „zabitego misia” do stodoły.
Tanzber w Sambrowicach, fot. R. Garstka
Ciągle żywe są także tradycje Wodzenia Bera w Sławikowie. Każdego roku grupa mieszkańców tej miejscowości żegna karnawał w ten oto sposób: sławikowskie Bery od rana odwiedzają gospodarzy z okolicznych wiosek (Lasaki, Sławików i Łubowice w gminie Rudnik), łącznie około 140 gospodarstw i domów; grają, tańczą, śpiewają, wystawiają mandaty i piją za zdrowie! Wszystko zgodnie z odpustową tradycją, a wieczorem około 19.00 pojawiają się na wspólnej zabawie, podczas której niedźwiedź zostanie zgładzony! Podczas odwiedzin mieszkańcy tańczą z misiem, co ma im zapewnić powodzenie i urodzaj.
Wodzenia Bera w Sławikowie, fot. G. Nowak
Wodzenia Bera w Sławikowie, fot. G. Nowak
Wodzenia Bera w Sławikowie, fot. G. Nowak
W Gliwickiem, zapustnemu niedźwiedziowi odzianemu w słomiane powrosła towarzyszyli przebierańcy: policjant, harmonista i baba (przebrany mężczyzna), zbierająca datki do koszyka. Maszkary tańczyły, płatały figle i podbierały jedzenie. Wierzono, że tańce z niedźwiedziem zapewnią gospodarstwu dostatek, a uskubana zeń słoma – obfitość drobiu.
Podobnie i w kilku miejscowościach powiatu lublinieckiego, zobaczymy barwne grupy przebierańców zwanych Dziadami, Muszynami i Niedźwiedziami. W każdej grupie znajdziemy „niedźwiedzia”. Tutejszy korowód nie jest jednak znany z nazwy pt. „wodzenie niedźwiedzia” i nie praktykuje się tutaj sądu nad niedźwiedziem. W niektórych miejscowościach uczestnicy zabawy przyrządzają z zebranych jaj jajecznicę zwaną smażonką. W miejscowościach: Chwostek, Dronowice, Hadra i Mochała lokalna nazwa misiów to Dziady, w Kochcicach – Murzyny, a w Kochanowicach i Lubockiem – Niedźwiedzie.
W Lublinieckiem, niedźwiedź był i nadal jest główną postacią zapustowego obrzędu. Dawniej, obok niego występował dziad, który zbierał datki do koszyka. Do tego orszaku należał także chłopak przebrany za kobietę, który udawał, że chce obdarować dzieci cukierkami, a faktycznie smarował je sadzą. Grupa powiększona była często o policjanta, a niekiedy nawet o postać diabła. Barwnemu korowodowi towarzyszyli lokalni muzykanci przygrywając i śpiewając:
„Zagrajcie niedźwiedziowi, żeby skakał ku cieniowi,
A on skacze ku mnie, czuje placek u mnie”.
Niedźwiedź tańczył potem z babą w takt melodii, a grupa śpiewała:
„I tak mnie chwycili, tak mnie przywitali,
Zegarek mi wzięli, leńcuch mi dali”
Potem niedźwiedź tańczył sam, a wszyscy obecni śpiewali
„Miała baba Herumina, raz!
Wsadziła go do komina, dwa!
Heruminie, ty pierzynie,
Co tam robisz w tym kominie?
Raz, dwa trzy! (…)”
Na Żywiecczyźnie, u podnóży gór Romanka i Pilska, w miejscowościach Sopotnia Mała i Sopotnia Wielka znany był zwyczaj chodzenia Pielgrzymów i Mięsopuśników. Grupa Pielgrzymów z Sopotni Wielkiej składała się z siedmiu osób, a więc Jeźdźca na drewnianym koniu, trzech Pielgrzymów, Śmierci, Dziada i Dziadówki. Niektórzy wkładali maski lub malowali twarze. Barwnej grypce towarzyszyli muzykanci. Organizatorem grupy był mężczyzna przebrany za Jeźdźca. Przed wyruszeniem, przebierańcy naradzali się, które domostwa odwiedzą, wybierając głównie te, w które zamieszkiwały ładne panny. Zaś Mięsopuśnicy z Sopotni Małej, odwiedzający gospodarstwa od ostatkowej niedzieli do wtorku, tworzyli grupę składającą się z: Konia, kilkoro Diabłów, Śmierci, dwóch Pielgrzymów oraz muzykantów. Koń popisywał się sprawnością, Diabły psociły w izbie, gospodarze częstowali przybyłych jadłem i wódką, a gospodynie dawały grupce datki. Opuszczając domostwo, w którym gościli śpiewali:
„Wiśta koniu do pola
Ta dziewczyna nie moja,
Kieby mi cię kcieli daj,
Uczyłbyk cię w karty graj”
W niegościnnych domach, przebrany za Śmierć znaczył kredą krzyżyki na drzwiach stajni, chlewu czy psiej budzie oznajmiając ponuro: „tu cosik w tym roku zdeknie”, wówczas przerażone gospodynie śpiesznie wychodziły z ukrycia i dawały pielgrzymom jajka i datki.
Niestety, znane niegdyś na Żywiecczyźnie zwyczaje ostatkowe pozostały już tylko w opowieściach oraz programach zespołów folklorystycznych. Obecnie zwyczaje przebierańców Mięsopuśników znajdują się w programie Zespołu Regionalnego „Romanka” z Sopotni Małej pt. Ostatki z Romanką. Współczesne zapusty nadal obfitują w jadło i napitki.
Comber w Świbiu, fot. R. Garstka
W Świbiu, praktykowany jest nieco inny ostatkowy zwyczaj – Comber. Pośród licznych postaci biorących udział w obchodzie, zauważyć można orientalną postać: Araba prowadzącego wielbłąda. Grupie towarzyszą muzycy wygrywający wesołe i skoczne melodie. Korowód obchodzi miejscowe gospodarstwa. Jednak, o dziwo, główną postacią nie jest niedźwiedź, lecz ów wielbłąd zwany Kamelą, wprowadzany jako pierwszy na podwórko domostwa.
Zwyczajem niegdyś bardzo popularnym i znanym na całym Górnym Śląsku był babski comber. Pierwotnie zwyczaj ten miał elitarny charakter. W combrze uczestniczyły tylko kobiety, poprzebierane w rozmaite stroje. Wspólną cechą tego obrzędu było wprowadzenie młodych mężatek do grona zamężnych kobiet i pobieranie daniny od świeżo zaślubionych pań, które musiały wykupić się datkami lub wódką. Jednak już z początkiem XX wieku, w imprezie tej mogli uczestniczyć – po wcześniejszym wkupieniu – mężczyźni. W niektórych wsiach (Zawiść, k. Pszczyny), comber rozpoczynał się pochodem starszej kobiety, która na drewnianym zgrzeble, z butelką wódki w ręce odwiedzała wszystkie domostwa i zapraszała na zabawę. Nikt nie odmawiał zaproszenia, a kobieta zbierała mężatki, które wyruszały w pochodzie z różnymi narzędziami domowymi i rolniczymi tj. miotły, młotki, sierpy, kosy itd, służące im później do potęgowania hałasu podczas hucznej zabawy.
Na babskim combrze, organizowanym w karczmach, a później w gospodach i restauracjach, główny rolę pełniły kobiety. Zamawiały muzykę, śpiewały, decydowały o wyborze tańców, częstowały wódką. W Kończycach (Cieszyńskie) młode mężatki były zamykane w prowizorycznej klatce, skąd mężowie musieli je wykupić. Podczas zabawy tańczono tradycyjne tańce ludowe tj. trojak, mietlorz, dziad, góral, polka, krakowiak, żyd, czy szczwartok. Modne były żartobliwe przyśpiewki:
„Spaśli górale łowies, łowies
Od końca do końca, tak jest, tak jest
Spaśli mi górale zieli, zieli
By o nich sto diasków wzięli, wzięli
Spaśli mi górale wyczka, wyczka
Od końca do końca wszycka, wszycka” (…)
Do programu combru należał też występ Sowizdrzała – chłopskiego filozofa, który wyczytywał mądrości z księgi ułożonej przez siebie. Babski comber jest jeszcze praktykowany w niektórych miejscowościach, jednak utracił on całkowicie swój dawny charakter. Przestał być zabawą dla kobiet, a stał się zwykłą zabawą ostatkową.
Obecnie tradycyjny babski comber odbywa się w miejscowościach Rudziniec, Rudno, Chechło, Ścibie, Wielowieś, Nieborowice, i Wilcza, a także w Łubiu i Kopienicy. W miastach również odbywają się babskie combry jako zwyczajne imprezy przy końcu karnawału (Piekary Śląskie, Ruda Śląska).
Babski Comber w Rudzińcu, fot. R Garstka
Babski Comber w Rudnie, fot. R Garstka
We wsi Turze, w gminie Kuźnia Raciborska w okresie międzywojennym wtorkową zabawę ostatkową nazywano podkoziołkiem. Zabawa kończyła się o północy wkroczeniem na salę starszej kobiety, przebranej za Środę Popielcową i rozsypującą popiół. Natomiast w podlublinieckiej Lubszy, w czasie zabawy, gdy wybijała północ, orkiestra zaczynała grać walczyka na znak rozpoczęcia tańca na owies. Bawiący się zmieniali wówczas kierunek tańca, a stojący obok uczestnicy zabawy posypywali ich owsem. Im więcej było bawiących się par i sypanego owsa, tym obfitsze miały być najbliższe zbiory.
Niektóre zabawy odpustowe kończyły się o północy tzw. pochowaniem lub pogrzebem basów. W chwili kiedy zegar wybił godzinę dwunastą w nocy milkła muzyka, a instrumenty muzyczne chowano do futerałów, kładziono na ziemi lub przenoszono do innego pomieszczenia. Instrumenty pokropywano wódką lub winem, zawodząc przy tym i śpiewając żałobną pieśń. Oznaczało to, że zaczął się okres wielkiego postu, w którym nie wolno będzie hucznie się bawić i muzykować. Tradycje pogrzebania basa do dziś są kultywowane na Śląsku m.in. na Ziemi Raciborskiej, w miejscowości Krzanowice. Pogrzebanie basa w Krzanowicach odbywa się tu od lat. We wspólnej wieczornej zabawie ostatkowej (w roku 2015 organizowanej 14 lutego) bierze udział blisko sto par. Nad leżącym w futerale kontrabasem zbierają się przebierańcy: Ksiądz, Lekarz, Wdowa i Płaczki. Gdy wybiła północ, futerał zostaje zamknięty z trzaskiem i przykryty kirem. Nim pokropi się go wódką i zbierze puste butelki wygłaszane są pożegnalne przemówienia:
„O boroki, o biedaki!
Skąd się wziął wasz smutek taki?
Pijus Basok już nie żyje!
Cichy grób go wnet zakryje.
Widzę – szklą się wasze oczy.
Lecz to nie łza w nich się toczy!
Nie pomogą nic wykręty,
W oczach waszych znać procenty!
Basok, gdy był jeszcze zdrowy,
To kusiciel zawodowy!
A był przy tym bardzo sprytny,
Bo wygrywał skoczne rytmy! (…)
(…) Nie ma tańców, nie ma wódki,
Jakiż ten karnawał krótki!
Ale kiedyś bas powstanie!
Wierzcie mi – panowie, panie.
Bo to wcale nie jest kawał,
Za rok będzie znów karnawał!”
Pogrzbanie basa w Krzanowicach, fot. R. Garstka
Pogrzbanie basa w Krzanowicach, fot. R. Garstka
W Beskidach i Podbeskidziu wtorkowe zapusty nie odbiegały zbytnio do wyżej opisanych. Bawiono się na wesoło i głośno w myśl lokalnego przysłowia: Jak ostatki, tak ostatki, niech się trzynsóm babski zadki”. Tańczono tutaj na kłapocze, a więc na urodzaj ziemniaków, na kwaki (brukiew), i na owies. Jednak tańce na urodzaj niestety zanikły. Na Śląsku Cieszyńskim w tłusty czwartek bardzo tłusto jadano, nie odmawiając sobie ostrzejszych trunków. Smażono też krepliki, czyli pączki oraz chrust (faworki). Wierzono, że w ostatki nie należy zwozić drzewa ani gałęzi z lasu, ponieważ mogłoby to spowodować, że węże oraz różne inne gady będą się trzymały blisko domu. W ostatki organizowano huczne zabawy. Robiły to głównie kobiety i one najczęściej wykonywały różnego rodzaju tańce. Wierzono również w to, że im wyżej kobieta podskoczy, lub podniesie nogę w tańcu tym dorodniejszy będzie plon i tym wyższe wyrośnie zboże. Miał tu również zwyczaj opisywanego już wcześniej „pogrzebu basów” - balu z pochodniami, w którym zaraz przed północą wodzirej jednemu z grajków odpinał po kolei strunę po strunie. Po odpięciu wszystkich strun zabierał smyczek muzykowi i to był znak do zaprzestania gry kapeli. Później wnoszono mary, na które kładziono instrument, a wodzirej kończył mięsopust mową pogrzebową, zaś zespół - marszem żałobnym. O północy rozpoczynał się czterdziestodniowy Wielki Post. Niektóre z opisanych tu zwyczajów pielęgnowane są na Śląsku Cieszyńskim do dzisiaj. Np. w pogrzebie basów, nadal można uczestniczyć w Ciszynie, tyle, że po jego czeskiej stronie w Domu Kultury "STRZELNICA", gdzie organizowana jest ta tradycyjna impreza ostatkowa i co ciekawe...jak niegdyś we wtorek przed Środą Popielcową! Tradycyjny Pogrzeb Basów odbędzie się 17 lutego 2015 r.
Specyficzny optymistyczny charakter zapustów, związany jest z wyczekiwaniem nadchodzącej wiosny. Ciekawe jest to, że w górnośląskich obrzędach ostatkowych prawie w ogóle nie ma elementów religijnych czy kościelnych. Prawdopodobnie ma to związek z brakiem w tym okresie ważniejszych świąt kościelnych, dlatego to dominuje pierwiastek kulturowy, a w zabiegach magiczny – dążenie do zapewnienia urodzaju. Dzisiaj jednak obrzędy zapustowe uległy całkowitej zmianie, tracąc swoją funkcję. Pozostał tylko sam symbol, który służy obecnie beztroskiej zabawie i propagowaniu lokalnego folkloru.
Misie, Mzurów 2014, fot. R. Garstka
Żródło: